Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
3860
BLOG

O kościele, którego nie sposób ominąć...

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 126

Kiedy 6 lat temu zmieniałem miejsce zamieszkania, moja głowa była zaabsorbowana wieloma bardzo prozaicznymi kwestiami jakie zawsze muszą łączyć się z tego typu wydarzeniem. Dopiero dobre dwa tygodnie później, gdy wszelkie przyziemne sprawy zostały już pozałatwiane, stanąłem przy uchylonym oknie (była wczesna wiosna) i wtedy usłyszałem bicie dzwonów. Oczywiście dobrze wiedziałem, że kościół znajduje się jakieś dwieście metrów od mojego bloku, ale dopiero wtedy fakt ten z właściwą mocą do mnie dotarł i jednocześnie bardzo mocno mnie zaskoczył.

Dlaczego zaskoczył? Już wtedy, te sześć lat temu, kiedy wciąż daleko jeszcze było mi do Boga, zdołałem jakoś połączyć ze sobą kilka bardzo znamiennych okoliczności. Uświadomiłem sobie, że ja, choć człowiek nigdy Kościołowi tak naprawdę wrogi, a „jedynie” będący poza nim, po wieloletnich próbach ucieczki od chrześcijaństwa, po wieloletnich również usilnych dążeniach do auto-uformowania się jako ateista/laik/sceptyk/racjonalista czy cholera wie jeszcze co, po prostu tę całą grę przegrałem i to z kretesem. Lata całe minęły, próby trwały a koniec końców tak się życie ułożyło, że wylądowałem w sąsiedztwie kościoła, a nawet nazwa mojej ulicy ma związek z kościołem. No nieźle – pomyślałem wtedy. Oczywiście Bóg nie robi nic na siłę, ja dostałem od niego jedynie konkretne narzędzia, nie odebrałem tego jako próbę szantażu. Czyli „masz Kacprzak teraz kościół koło nosa, i nie gadaj, że masz za daleko, że ci się nie chce itp.” Musiało upłynąć jeszcze sporo czasu...

Żeby było jeszcze ciekawiej, to kościół który mam blisko siebie to dokładnie taki kościół do jakiego chciałbym chadzać gdybym miał go sobie wymyślić. Jego skala, estetyka zewnętrzna, najbliższe otoczenie, wszystko to trafia w mój gust. Można się śmiać, ale to też miało jakiś wpływ. Bo szybko okazało się, że tak sprytnie jest ten kościół ulokowany, że najkrótszą drogą z mojego mieszkania do najczęściej odwiedzanych przeze mnie miejsc w mieście jest ta wiodąca przez teren kościelny. Z jednej strony furtka i z drugiej furtka. Owszem, można robić kółko, obejść ten teren, ale po co, skoro można przejść tamtędy. I tak chodząc tamtędy przez lata, ciesząc oko czerwienią cegły i zaskakującą zielenią kościelnych trawników, całą tą uroczystą, pełną powagi, ale i jakiegoś takiego specyficznego ciepła (dającego odczuć się nawet niewierzącemu) atmosferą przez te może dwie minuty potrzebne do pokonania kościelnej posesji, czułem jak dosłownie z dnia na dzień coś się we mnie zmienia.

Muszę przyznać, że dosyć interesującym przeżyciem było obserwowania tłumów ludzi, którzy w niedzielne przedpołudnie i popołudnie kierowali się właśnie tam. Jak to, pytałem sam siebie, czemu oni niedziela w niedzielę, zamiast polenić się, czy zająć sprawami którymi nie można zająć się w tygodniu idą do tego kościoła. Nie było w moim zdziwieniu żadnej negacji, ja tym ludziom jakoś podświadomie zazdrościłem. Dobrze wiedziałem, że muszą ci wszyscy ludzie znajdować tam coś, czego nie ma gdzie indziej, a biorąc pod uwagę, że na tym świecie człowiek już wymyślił wszystko w dziedzinie bezrefleksyjnej i zarazem narkotycznej w swym charakterze rozrywki, to w miarę szybko pojąłem, że tam musi być naprawdę niesamowicie.

Kiedy już wszystkie elementy układanki się zgadzały, kiedy udało mi się zorientować w pewnych wskazówkach jakie dostałem od Boga, tak wtedy kościół, który wam tu opisuję w pełni ujawnił przede mną swoją moc. Ja, człowiek zmuszany niegdyś przez rodziców do chodzenia do kościoła, człowiek który chyba jak nikt inny na świecie doznawał w czasie Mszy Świętej jakichś nieposkromionych ataków nudy, człowiek który nigdy, ani razu w swoim życiu nie poszedł na Mszę z własnej i nieprzymuszonej woli, który całymi dekadami unikał jak mógł kościoła i Mszy Świętej, nagle nauczył się świadomie ją przeżywać. Mało tego, nauczył się czerpać z niej radość nie dającą się z niczym porównać. Naprawdę, wszystkim tym którzy krzywią się czytając te słowa pozwolę sobie coś oznajmić. Nawet jeśli jesteście jeszcze daleko od Boga, odrzućcie wszelkie „przeciwy” jakie z pewnością będą rodziły się w waszych umysłach na samą myśl o takim a nie innym spędzeniu godziny waszego tak przecież w waszym mniemaniu bezcennego czasu. Niektórych może nawet zacząć boleć głowa jak przyjdzie czas żeby założyć buty przed udaniem się na Mszę. To wszystko przerabia każdy człowiek, który próbuje jakoś uporać się z własną grzesznością, nawet ten którego wiara wydaje się być bardzo mocna.

Kiedy już wygrasz tę walkę z tym czymś co próbuje nas od pójścia na Mszę odciągnąć (tak naprawdę to marna siła, groźnie tylko wygląda, wystarczy packa na muchy) to dobra Twoja. Jeśli udało Ci się wreszcie stanąć w tym swoim kościele, to już dałeś sobie, a przede wszystkim Bogu szansę. Jeśli jeszcze nie czujesz się gotowy, żeby wyrzucić na śmietnik cały ten swój dur-aluminiowy pancerzyk ze starych puszek po piwie, który wielu zwykło nazywać swoim „prawdziwym ja” to po prostu stój i patrz. Zobaczysz niezwykłych ludzi. Różnych. Będziesz bardzo zaskoczony, tak jak ja byłem, gdy po powrocie do Kościoła zorientowałem się, że wielu tych, których znam z widzenia, których wielokrotnie mijałem na ulicy bądź widziałem w sklepie przebierających w pietruszce też tam są. Jak to, znów pytałem sam siebie, to ten chłopak z bloku obok, który wyglądał mi na mega-hipstera też tu jest i na dodatek śpiewa pieśni? I ten i tamta też są? Może przyszli tu z obowiązku, może ktoś im kazał? Nie, kurczę, chyba nie, bo klęczą jeszcze długie minuty po zakończeniu Mszy. Co tu jest grane? I ten wielki facet, którego kojarzysz z tego, że ma minę jakby nieustannie planował zamach terrorystyczny też tu jest i w dodatku prowadzi pod ramię jakąś starowinkę, pewnie mamę?

Jak już minie Ci to pierwsze zdziwienie i jeśli wciąż jeszcze nie masz pewności, że Bóg jest, to ciesz się tym, że choć przez godzinę znalazłeś się w innej przestrzeni. Bez gonitwy, bez telewizora, bez komórki i bez internetu. Jeśli jeszcze całkowicie nie zamknąłeś swojej duszy w pakamerze zwanej racjonalnością a tak naprawdę w tekturowej budzie własnego strachu przed prawdą, to jeszcze z dziesięć minut po wyjściu z kościoła będziesz miał wrażenie, że wypiłeś dwadzieścia Red Bulli. Zapewniam. Nie wiem, czy znajdziesz takie inne miejsce, w którym nagle, w ciągu kilku sekund uściśnie Ci dłoń i zupełnie bezinteresownie się do Ciebie uśmiechnie przynajmniej kilka nieznanych zupełnie Tobie osób. Na początek warto pójść tam nawet tylko po to, by tego doświadczyć. A jak już przyjdziesz raz, świadomie, to już zawsze będziesz chciał tam wracać. No, ale wtedy będziesz już zupełnie gdzie indziej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo