St Vitus Cathedral - Stained glass (Carschten).jpg, źródło: Wikimedia Commons
St Vitus Cathedral - Stained glass (Carschten).jpg, źródło: Wikimedia Commons
Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki
287
BLOG

Teolog skończony

Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

 

Jeśli nie jest łatwo poważnie potraktować teologów mistyków, z uśmiechem należałoby patrzeć na teologów naukowców.
Kątem oka ujrzane na ziemi coś, co wydało mi się w pierwszej chwili – nim rozum odzyskał trzeźwość – muszlą, okazało się pozginaną zakrętką od butelki, których w tym mieście (jeśli nie kraju) pełno. Zmęczenie? Być może, ale bardziej jednak rozkołysanie artykułem naukawym, który właśnie skończyłem składać z klocków, bo na tym w dużej mierze polega również współczesna teologia, jak zresztą cała nauka: wszystko łączy się ze wszystkim, i niewiele z tego wynika; jedno przypomina drugie, do którego podobne jest trzecie, razem z entym można układać w dowolnych kombinacjach, a choć w ten sposób łatwo nagiąć objawione fakty, to jednak za którymś tam razem (być może ciut częściej niż wskazywałby na to rachunek prawdopodobieństwa) udaje się nieraz poukładać je według jakiegoś porządku.
Teologowie czy szerszej – naukowcy – bawią się jak dzieci klockami, i jak dzieci podchodzą do tego równie poważnie, choć w przeciwieństwie do nich – być może trochę mniej się śmieją. Brak śmiechu to grzech, na pewno zaniedbania, a być może – śmiertelny. Śmiertelnie poważny teolog nie pojmie Boga, którego jednym z głównych przymiotów jest poczucie humoru. Grzesznemu teologowi niedaleko do świętego, brakuje tylko zbawienia, które żeby przyjąć, potrzeba oddalić się od samego siebie na taki dystans, by zmieścił się Zbawiciel o gabarytach pojmowanych jedynie w duchu: Szerokości, Długości, Wysokości i Głębokości przewyższających wszelką wiedzę, a zatem niemożliwych do badania przez naukowca bez poczucia dystansu czy humoru.
Nie podważam sensu układania puzzli czy klocków, byle zbyt szybko się nie znudziła taka czynność; ascetą jest teolog, jeśli tylko jest ascetą, czyli teologiem, który potrafi zanudzić wytrwałością samą nudę. Chodzi nie tylko o niezbędny w nauce fundament skarlałych barków, na których od czasu do czasu stanie jakiś teologiczny olbrzym, ale również o ascetyczne zmęczenie wszystkich „teologicznych mnichów” – granica między pracoholizmem a pracą w pocie czoła czy palców orzących po klawiaturze jest wąska, jak wszystko co chrześcijańskie, a na jej końcu jest rozkołysanie Bogiem, którego Objawienia prawdy tak się łączą wszystkie ze wszystkimi, że w końcu nic z tego nie wynika, a więc nie wolno nie dojść do apofatyzmu. Takie jest chyba powołanie teologa do mistyki, bo przecież jeśli jedność teologicznej i mistycznej wiedzy nie polega na mieszaniu, to nie wolno ich również rozdzielać (paradygmat chalcedońskiej syntezy i tu znajduje swój wyraz).
Nie ma prawdziwego teologa bez świętości, bo z samej natury teologii wynika jej związek ze świętością, o czym pisał Hans Urs von Balthasar. A papież-senior, jeszcze nie święty wtedy, a dziś może już tak, najgłębszych interpretatorów Pisma Świętego widział właśnie w świętych, ku zgorszeniu nieświętych teologów, którzy z ławek kościelnych przenieśli się do uniwersyteckich, co było oczywiście wskazane, pod warunkiem, że nie zapomniało się przy tym o pozycji klęczącej. W każdym razie jeśli jest prawdą, że „świętość w Kościele jest hermeneutyką Pisma, od której nikt nie może abstrahować” (Verbum Domini), wolno być może oczekiwać, że od potu czoła i palców do krwawego potu stroma ścieżka teologa wieść musi. Ćwiczenie duchowe z (dużej) wyobraźni: „Skończyłem pisać artykuł” – mówi teolog, po czym kamera przesuwa się na klawiaturę poznaczoną krwawymi plamami.
Jeśli nie każdy dojść musi tak daleko, to w każdym razie najwięksi – chyba tak. (A zatem i z tego punktu widzenia raz jeszcze można zwrócić się w stronę abdykacji teologa i papieża w jednej osobie, która tak bardzo zbiła z tropu niektórych teologów niepapieży, tych co to już-już witali się z gąską, ale ta odleciała im, tak że dziś ze strachem słuchają następcy Benedykta XVI, który na pokładzie samolotu przygotowuje dziennikarzy na ewentualną powtórkę). Wracając do teologów – jeśli nie każdy kupuje ten apofatyczny bilet w jedną stronę, to właśnie tych, którzy to zrobili – wypadałoby słuchać z otwartymi uszami.
Teologia „uznaje całkowite pierwszeństwo Boga; chce nie tyle posiąść Boga, ile być przez Niego posiadaną” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna – chyba posiadana przez Boga?). Jeśli nie jest łatwo poważnie potraktować teologów skończonych, którzy to, co napisali – uznali w końcu za słomę, z uśmiechem należałoby widzieć tych nieskończonych, co do końca zachowują powagę katafatycznej teologii. Trochę szumu, jak z muszli, albo jak z pozgniatanej zakrętki, w której próbuje się zamknąć Boga.
Do usłyszenia w kolejną sobotę.
Sławomir Zatwardnicki

Teolog, publicysta, autor wielu artykułów oraz dwudziestu książek; ostatnio wydał: Maryja. Dlaczego nie?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo