Po roku przerwy wróciliśmy na Jeziorak i postanowiliśmy sprawdzić, co słychać w Zalewie. Ostatnio, gdy tam zapłynęliśmy, nie było ono zbyt gościnne dla żeglarzy, więc na noc uciekliśmy wtedy z powrotem na Jeziorak. Wiedzieliśmy jednak, że w ostatnich latach została tam wybudowana nowa marina, więc ciekawość wzięła górę.
Przed wejściem do kanału Dobrzyckiego biała czapla sprawowała pieczę nad stadkiem mew.
Kanał prowadzący na jezioro Ewingi okazał się płytki i mocno zamulony, trzeba więc było podnieść miecz i uważać na płetwę sterową.
Po pół godzinie zobaczyliśmy z daleka kościół pw św. Jana Ewangelisty. Miałam nadzieję, że tym razem uda mi się zobaczyć go z bliska.
Nowa marina została umiejscowiona tuż obok miejskiego terenu przeznaczonego na imprezy i jest bliźniaczką eko-mariny z Siemian. Różnica tkwi właściwie tylko w znacznie mniejszej liczbie miejsc do cumowania, lecz i tak wolnych miejsc nie brakowało. Mimo plakatów rozmieszczonych na brzegach Jezioraka, zachęcających do odwiedzenia Zalewa, wciąż niewiele osób decyduje się na wizytę w tym miasteczku. Nic dziwnego, jezioro Ewingi, choć malownicze i otoczone lasami, ciągle odczuwa skutki zatrucia ściekami z działającej tu przed laty garbarni, a jego dno pokrywa spora warstwa nieprzyjemnego mułu, więc kąpiel tutaj raczej nie jest polecana.
Tym razem jednak nie mieliśmy zamiaru uciekać od razu, zwłaszcza, że w niezatłoczonej marinie były dostępne prysznice i po kilku dniach mycia się jedynie z wodzie jeziorakowej wszyscy byli chętni do skorzystania z nich. Do wieczora zostało jednak dużo czasu, wykorzystaliśmy go więc zarówno na zrobienie zakupów, jak i na spacer po miasteczku.
Kościół św. Jana Ewangelisty, usytuowany na wzniesieniu, tuż obok ryneczku z niewielką fontanną, pochodzi z XIV w.
Obok kościoła mieści się piętnastowieczna baszta oraz fragment murów obronnych,
a także kamień będący dowodem, że tradycja napoleońska wciąż jest żywa w społeczności Zalewa.
Wróciliśmy do przystani, gdy słońce już skłaniało się ku zachodowi. Trzy lata temu dziwiliśmy się, że nikt nie pomyślał o najmniejszych udogodnieniach dla żeglarzy (brak było nawet toi-toia!), teraz jednak zastanawialiśmy się, co się stanie po paru latach z tym pięknym obiektem, jeśli zainteresowanie żeglarzy wciąż będzie tak nikłe. Sama infrastruktura to za mało, aby zachęcić ludzi do przepłynięcia mulistego kanału - ten port powinien żyć.
Siedzieliśmy do późna wyśpiewując piosenki z naszej młodości. O szóstej rano obudziła nas kosiarka. Okazało się, że na błoniach przed sceną rozkłada się wesołe miasteczko. Życie wkraczało, lecz w zupełnie innej formie, niż chcielibyśmy sobie tego życzyć.
Komentarze