Eurybiades Eurybiades
1540
BLOG

Wdział Komorowski ornat ...

Eurybiades Eurybiades Polityka Obserwuj notkę 38

   Pierwsze skojarzenia bywają najtrafniejsze.  Po kilku zdaniach przemówienia prezydenta na Placu Zamkowym z głębin mojej pamięci wypłynęło stare porzekadło: - "wdział diabeł ornat i ogonem na mszę dzwoni"; wrażenie obcowania z najoczywistszym fałszem było silne i potęgowało się z każdym niemal następnym usłyszanym słowem.

   "Zjednoczmy się, aby działać dla dobra wspólnego.  Potrzebna jest zgoda i współpraca - tak, jak naszym przodkom, którzy dzięki zgodzie dokonali wielkiego dzieła; kto zgodę odrzuca, szkodzi społeczeństwu" -  to nie dosłowny cytat, ale taki był tenor prezydenckiego wystąpienia, częściowo przeczytanego, a częściowo - trzeba to zauważyć - powiedzianego z pamięci.

   Jeżeli dwóch ludzi wygłasza identyczne kwestie - to wcale nie znaczy, że mówią to samo.  Świadomość tego, co pod terminem "zgoda" kryje się u Komorowskiego nie jest, jak się wydaje, powszechna - co zrozumiałe, zważywszy, że nigdy to nie zostało objaśnione; najwyraźniej winno wystarczyć pozytywnie kojarzące się brzmienie słowa.  Komorowski nie tłumaczy, wokół czego ta zgoda miałaby się zawiązać i do czego prowadzić; słusznie, bo jak tu otwarcie obwieścić narodowi, że chodzi wyłącznie o zgodę na kontynuowanie prezydentury przez następne lata.  Tylko tego rzecz cała dotyczy, bo średnio nawet sprawna pamięć podsuwa przykłady na to, jak tę wartość, o którą teraz tak zabiega - BK cenił w przeszłości.  Kiedy PiS i PO były zgodne co do potrzeby rozwiązania WSI - on do zgody ręki nie przyłożył; podczas negocjacji w sprawie koalicji POPiS, kiedy Jan Rokita oceniał ich stan na 4 z plusem - Komorowski ostro gardłował przeciw PiS.  Jasne - teraz wiemy, że ze strony PO sprawa była pozorowana, ale Tusk się z tym do czasu krył, bo panowała powszechna zgoda i spodziewanie, że coś sensownego się zawiąże; Komorowski tego, co o tej zgodzie myśli - nie taił.  O okazanej na Krakowskim Przedmieściu skłonności do pojednania nie warto wspominać.

   Nie sposób też ominąć takiej oto okoliczności, która pcha się przed oczy i nie chce pozostać niezauważona: w ciągu pięcioletniej kadencji zgoda prezydentowi do niczego najwidoczniej potrzebna nie była, przynajmniej - nie pamiętam, aby do niej szczególnie natarczywie nawoływał; o wyciągnięciu ręki nie wspominając.  Wynikające w sposób oczywisty z potrzeb kampanii wyborczej odwoływanie się do tej wartości ma przekonać, że na jej podstawie zbudujemy, jak mówi BK, "dobro wspólne".   Działania prezydenckie w kierunku tego "dobra wspólnego" nie okazały się w ciągu ostatnich pięciu lat czymś, co by się szczególnie rzucało w oczy; nie były zauważalne, choć wcale nie uwarunkowane zaistnieniem czyjejkolwiek zgody. Najwidoczniej, zdaniem BK powinniśmy uwierzyć, że to dobro może się zrealizować pod warunkiem powtórzenia wyboru sprzed pięciu lat.  Możliwości, że  i zgoda - i dobro wspólne realne są przy innym prezydencie Komorowski wydaje się nie dopuszczać.

   Prezydent na deser odczytał kawałek listu babci zaniepokojonej o przyszłość wnuków i z tego niepokoju  nawołującej - a jakże - do zgody; czyżby prezydent  do zgody namawiał także poganiany jakimś niepokojem ?   Ech, powiało nostalgicznie czymś znajomym - choć trochę odmiennym; to już nie żony i matki nawołują w telewizji do spokoju i zaniechania protestów ? Przeszło najwyraźniej na babcie.   Niepokojąco ciekawie zabrzmiało jedno ze zdań listu, w którym babunia zachęca prezydenta do okazania odwagi w podejmowaniu niepopularnych decyzji.  Babcia - jak to babcia, ale po co przeczytał to prezydent: jakieś ostrzeżenie na wypadek braku zgody ?

Eurybiades
O mnie Eurybiades

Konserwatysta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka