Zamki na Piasku Zamki na Piasku
3006
BLOG

Polska pańska: kraj burżujów, drani, obszarników

Zamki na Piasku Zamki na Piasku Polityka Obserwuj notkę 68

Intelektualiści rządzą światem. Broń pozostająca do ich dyspozycji wydaje się wątła – przecież to tylko słowa: alfabet zamieniony w dźwięk lub litery spadające kroplą atramentu na papier i układające się w znaczenie. A jednak jest to prawdą -  nie wchodząc na obszar metafizyki głębiej jest wg. mnie tak: najpierw funkcjonujemy w świecie fikcji i kroczymy przez świat na szczudłach idei a dopiero później stawiamy stopę na ziemi.

Dlatego słowa mogą rzeczywistość zmieniać. Mogą rzeczywistość opisać.  Opis może być zgodny z prawdą lub nie.  Oto pole na jakim toczy bitwę intelektualista. To jego imperium i cesarstwo.

Cóż to zatem jest prawda ktoś zapyta? Nie wdając się zbędne szczegóły można rzec za Arystotelesem, że jest to powiedzenie o tym, co jest, że jest a o tym, czego nie ma, że tego nie ma.  Można jeszcze krócej za św. Tomaszem z Akwinu:  Verum est id, quod est (Prawdą jest to, co jest).

To, co jest to jest a czego nie tego nie ma. Na czym zatem polega fałsz? Jest to, czego nie ma i nie ma tego, co jest.

Widzimy często tylko to, co inni pozwolą nam zobaczyć: ot, taki Kanał Białomorski – można widzieć w nim piękny wodny szlak otoczony tajgą, którym można dopłynąć jachtem do Morza Białego. Można widzieć w nim „pierwszą wielką budowę komunizmu”. Można widzieć go oczami Maksyma Gorkiego, który napisał entuzjastyczną pochwałę niewolnictwa jako cudownej przemiany wrogów klasowych w nowych szczęśliwych proletariuszy za pomocą humanitarnej policji politycznej. Podobnie można postrzegać obóz koncentracyjny na Sołowkach: „Jeśli jakiekolwiek "kulturalne" społeczeństwo europejskie miałoby śmiałość przeprowadzić u siebie taki eksperyment jak ta kolonia i jeśli ten eksperyment wydałby taki plon jak nasz, społeczeństwo to trąbiłoby we wszystkie trąby i waliło we wszystkie bębny, chwaląc się swoim osiągnięciem”.Tak widzi to M. Gorki.

Zanim napiszę do czego zmierzam pozwolę sobie zacytować co Gazeta Wyborcza w artykule pt. „Stalin i pisarze: krótki kurs miażdzenia kręgów i łamania kości”  napisała o Maksymie Gorkim piórem Andrzeja Mandaliana: „Choć Gorki przymykał oczy na sfingowane procesy sądowe, nie mógł pozostać obojętnym wobec tak złowróżbnego wydarzenia, jak zabójstwo Sergiusza Kirowa w Leningradzie (1934), zwłaszcza że poprzedziło je zagadkowe morderstwo Maksyma Pieszkowa - jedynego syna Gorkiego wysłanego przezeń do Leningradu z niewyjaśnioną misją - i niemal natychmiast odwołanego z powrotem”. Ale Gorki „nie potrafił, w imię zwycięstwa "linii partii", przekroczyć granicy dobrego smaku”, gdyż nie podobała się mistrzowi sowieckiego pióra „wszechwładna spółka partyjnych grafomanów, których głównym dorobkiem była przynależność do partii rządzącej”.

Oto kwintesencja pewnego typu intelektualisty. Spotykamy go w Polsce. Nie jest granicą dobrego smaku zniewolenie innych, obóz koncentracyjny, proces bez winy, ale za to z karą, lecz partyjni grafomani.

A kim jest sam Andrzej Mandalian? Gazeta Wyborcza pisze o nim: „poeta, prozaik, tłumacz. Urodził się w 1926 r. w Szanghaju, dzieciństwo spędził w ZSRR, po II wojnie przyjechał do Polski. Przekładał m.in. poezję Gumilowa, Mandelsztama i Okudżawy. Jego tom wierszy „Poemat odjazdu” (2007) był nominowany do nagrody Nike.

To brzmi dobrze. Poeta. Szanghaj. Mandelsztam. Nike. Napisać jednak, że to autor ody dedykowanej towarzyszom z bezpieczeństwa w 1951 roku. Współczucie dla UB: „szósty rok już nie śpi bezpieka strzegąc ziemi panom wydartej”. Wyznanie z dumą Feliksowi Dzierżyńskiemu: „Zwyciężyliśmy, towarzyszu, nową budujemy Polskę”, choć przecież nie jest łatwo, bo „jeszcze się gnieździ różna swołocz po ciemnych, zapadłych powiatach”. Napisać, że to człowiek obracający się w kręgu takich osób jak  Tadeusz Borowski, Wiktor Woroszylski, Andrzej Braun, Wisława Szymborska, Tadeusz Konwicki, Witold Wirpsza i Witold Zalewski. Napisać to i pójść krok dalej i odczytać nazwiska członków, którzy wstąpili do Związku Sowieckich Pisarzy Ukrainy lub pisali do „Czerwonego Sztandaru”: L. Chwistek, J. Borejsza, M. Jastrun, A. Rudnicki, S.J. Lec, J. Przyboś, W. Słobodnik, W. Wasilewska, J. Putrament, A. Ważyk, A. Weintraub, L. Szenfeld, B. Winawer, L. Pasternak. Polscy pisarze sowieccy. Napisać to i wskazać uwiedzionych przez komunizm: A. Międzyrzecki, K. Brandys, M. Brandys, J. Stryjkowski, J. Kott, S. Dobrowolski, A. Wat. Napisać to wszystko – nazwisko po nazwisko, data po dacie, wiersz po wierszu, powieść po powieści – to napisać historię korzeni współczesnego kręgu intelektualnego Polski. Napisać to znaczy powiedzieć: oto jest pierwszy krąg elity intelektualnej Polski Ludowej. Krąg zdrady. Do tego kręgu dołączali przez lata PRL kolejni intelektualiści. Ci, którym zdrada nie przeszkadzała – mogła się, owszem,  nie podobać się. Ale nie uwierała zbytnio i tak weszliśmy w rok 1989 z tą elitą a innej już nie mieliśmy.

Wiem, że to słowo rani: zdrada. Każdy jednak kto pochwala przemarsz nowych Hunów wraz z ich ideologią chcąc widzieć Polskę jako kolejną gwiazdę „w gwiazdozbiorze republiki rad” ten jest zdrajcą.

Ale czy w ogóle trzeba o tym mówić, pisać? „Czy trzeba pisać o czymś, co było epizodem, błędem młodości ustroju, błędem młodości pisarza?” pyta B. Urbankowski w „Czerwonej mszy”. Odpowiedź  na to pytanie: Nie - oznacza tylko jedno: pochwałę zgody na fałszowanie historii. B. Urbankowski uważa, że trzeba. Trzeba, bo:

- jeżeli niektórzy intelektualiści kierowali się nie przekonaniem, ale strachem to „woleli się bać z katami niż z ofiarami

- „widząc zbrodnie”  - lub wiedząc o nich, bo nie sposób było przynajmniej nie wiedzieć – „opowiadali się przez lata po stronie oprawców oskarżając prześladowanych

- jeżeli niektórzy z nich się bali to bali się w „luksusowych willach” lub „pobierając sute uposażenia”.

Wreszcie – co najważniejsze – opowieść o pierwszym kręgu intelektualistów przyszłej Polski Ludowej, tym kamieniu węgielnym współczesnej elity, i o jej zdradzie to nie jest opowieść o „o błędach młodości i wyjątkach, lecz o regułach” i łatwiej jest policzyć tych, którzy znaleźli po 17 września 1939 roku pod zaborem ZSRR i nie ulękli się niż tych, którzy ze strachu lub przekonania mogli podpisać się pod wierszem E. Szemplińskiej, która nie płakała po upadku Warszawy, bo „jakże płakać”, gdy dawna Polska to kraj „burżujów i drani, oficerów, obszarników” a niepodległa Polska to był tylko nowy zabór, który inaczej się nazywał zaś Warszawa to „stolica terroru, krzywdy, bezprawia”.

Zdrada to nie zawsze jawne opowiedzenie się po stronie Rosji Sowieckiej. To częstokroć coś subtelnego i sugestywnego – to przemycanie między przekonującymi pozorami prawdy fałszu. To przesuwanie akcentów, granic, dotychczasowych znaczeń, reinterpretacja. Jeżeli miałbym znaleźć najlepszy dla tego stanu rzeczy obraz: znacie Państwo słowa i melodię pieśni legionowej „My, Pierwsza Brygada”? Zapewne tak. L. Pasternak napisał na tą samą melodię inną pieśń: „Pierwsza Dywizja” – utwór „narodowy w formie i socjalistyczny w treści”. Melodia jest znajoma i nie budzi podejrzeń, że za nią kroczy Stalin przynosząc na bagnetach świat, który – wbrew propagandzie poetyckiej S.J. Leca – odurza niewolą a nie wolnością. A więc to jest fałsz. Pierwszy krąg intelektualistów PRL umiał widzieć i opowiedzieć o tym, czego nie ma tak jakby już to byłoi nie umiał bądź nie chciał widzieć i opowiedzieć o tym, co jest.

Ale czy w ogóle są to sprawy ważne?  Tak – to jest ważne. To jest klucz do zrozumienia Polski współczesnej. To jest klucz do zrozumienia z jakich powodów otacza się nimbem szacunku majora KBW Z. Baumana, który walczył z reakcyjnym podziemiem. To jest klucz do zrozumienia dlaczego przez 15 lat Polski o jakiej wielu mówi z dumą – wolna i demokratyczna – nie otworzono Muzeum Powstania Warszawskiego. To jest klucz do zrozumienia dlaczego zrzekanie się suwerenności w zamian za uczciwą pozycję w Europie (przemówienie polskiego Ministra Spraw Zagranicznych R. Sikorskiego w Berlinie) budzi aplauz a nie sprzeciw. To jest klucz do zrozumienia dlaczego tak trudno było w wolnej i demokratycznej Polsce przebić się z przywróceniem pamięci Żołnierzom Niezłomnym. To jest jakaś konkretna odpowiedź na pytanie dlaczego przez szkło powiększające ogląda się w Polsce każdą postawę, która reprezentuje wierność tradycji, pragnienie Polski niepodległej i suwerennej, patriotyzm.

To, co zdarzyło się w Polsce w latach 1944 – 1947 (a może i trzeba to rozciągnąć na dalsze lata, gdyż rok 47 nie kończy czasu zabijania patriotów) to nie była wojna domowa. To nie były różne drogi prowadzące do suwerennej i niepodległej Polski. To była wojna z obcą okupacją popartą przez zdrajców, którzy następnie podbili polską kulturę zostawiając nam melodię, ale dając do niej inne już słowa.

To jest w każdym razie historia, którą warto znać. Warto opowiedzieć. Warto przypomnieć. Warto, bo bez niej nie jesteśmy w stanie zrozumieć dlaczego jesteśmy w tym a nie innym miejscu. Ona nie wymaga rewizji – wymaga narratorów. I jeżeli już mowa o jakimś duchu rewizjonistycznym, który unosi się nad polskimi dziejami w publicystyce współczesnej – dla mnie to jest jakiś nieszczęśliwy odblask klimatu, który zapanował w towarzystwie polskich pisarzy sowieckich. To nie Józef Beck był zdrajcą. To nie Tadeusz Bór – Komorowski był zdrajcą. Żaden z nich nie chciał ani nie mógł się zgodzić z Polską podległą i niesuwerenną.

Inaczej niż intelektualiści, którzy utworzyli elitę PRL. Którzy utworzyli elitę III RP. Którzy stanęli się w pierwszym kręgu piekła zdrady, którego blask mógł tylko nieudolnie naśladować światło zdolne oświecać i ciepło zdolne ogrzewać.

Intelektualiści rządzą światem. Bo rządzą słowami. Nawet, gdy język tych słów wydaje się być prymitywnym to nie jest takim przypadkowo. Taki ma właśnie być. Taki właśnie jest skuteczny. Taki właśnie przyciągnął kolejnych młodych i wykształconych wizją: możecie być tacy jak my - pogardzajmy więc wspólnie tą Polską, którą zdradzili nasi antenaci po 17 września 1939 roku. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka