konarowski24 konarowski24
4069
BLOG

Premier Gliński - mission failed?

konarowski24 konarowski24 Polityka Obserwuj notkę 39

Stało się. Po kilku miesiącach zmagań prof. Piotr Gliński zakończył swoją misję jako kandydata PiS na szefa rządu technicznego. Od samego początku podjęcia pomysłu konstruktywnego wotum nieufności przez partię Jarosława Kaczyńskiego, inicjatywa ta była w prześmiewczy sposób zwalczana w dyskursie publicznym.

Czy miała szanse realizację i czy faktycznie lider największej (jeśli nie jedynej w parlamencie) partii opozycyjnej liczył na jej powodzenie? O co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło? 

Historia medialna projektu o nazwie "premier techniczny" rozpoczęła się bardzo wcześnie, o ile dobrze pamiętam pierwsze zapowiedzi pojawiły się w okresie letnio-wakacyjnym (oczywiście ubiegłego roku). Nasz "ulubiony" poseł z Biłgoraja, przodownik ugrupowania własnego imienia, wypalił w rozmowie z dziennikarzami, że zamierza odwołać Tuska, właśnie wykorzystując instytucję konstruktywnego wotum (dotąd nigdy nie przeprowadzonej pomyślnie). Kandydatem na technokratycznego szefa rządu miał być prof. Kleiber z Polskiej Akademii Nauk. Palikot zapewniał, iż zyska on poparcie całej sejmowej opozycji, gdyż jest akceptowalny zarówno dla PiS-u (Kleiber był doradcą L. Kaczyńskiego), jak i postkomunistycznej lewicy (wrażliwość społeczna, interwencjonistyczne podejście do gospodarki). Sam zainteresowany zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek zgadzał się, bądź nawet sekundował podobnemu przedsięwzięciu. Później okazało się, że Palikot zerżnął pomysł od Prawa i Sprawiedliwości, które szykowało ekspercki gabinet od dłuższego czasu.

Ekscentryczny parlamentarzysta coraz to udowadnia swój autentyczny problem – brak umiejętności trzymania języka za zębami. Nie mówię tu rzecz jasna o celowych, chamskich, bezpardonowych, obrzydliwych atakach na braci Kaczyńskich i ich partię, zamówionych przez „centrum decyzyjne” Platformy, ale prędkim ujawnianiu tajnych, kuluarowych informacji, co w konsekwencji działało (i działa) na szkodę Ruchu oraz samego Palikota. Wypaplanie pomysłu, nieco obniżyło jego siłę, a także zlikwidowało element zaskoczenia, jakiego oczekiwał PiS początkowo planując ogłoszenie inicjatywy w trakcie ofensywy jesiennej. Podjęcie tematu przez polityka o „świńskim ryju i gumowym penisie” (parafrazując B. Wildsteina) zmusiło władze ugrupowania do wcześniejszego ujawnienia planów związanych z odwołaniem rządu. Media przez kilka tygodni faszerowały nas giełdą nazwisk - kto stanąć ma na czele eksperckiej rady ministrów proponowanej przez partię Kaczyńskiego. Wymieniano prof. Kropiwnickiego, Annę Strężyńską, prof. Rybińskiego, Jana Rokitę, prof. Staniszkis, i wielu, wielu innych. Wybór padł jednak na prof. Piotra Glińskiego, którego kandydaturę zaprezentowano we wrześniu. Podczas konferencji prezes Kaczyński przedstawił profesora i z niej wyszedł. Oczywiście gest byłego premiera został negatywnie (jakże by inaczej) rozczytany przez lewicowo-liberalne środki masowego przekazu, jako swoisty brak wsparcia, brak wiary w powodzenie proklamowanej przez siebie inicjatywy – jak kuriozalnie by to nie brzmiało. Gdyby szef Prawa i Sprawiedliwości aktywnie uczestniczył w jej przebiegu, obawiam się, że Glińskiemu zarzucano by protektorat „bliźniaka”, polityczną zależność od PiS-u, decyzyjną niesamodzielność. Niestety układ medialny w Polsce jest wyjątkowo zacietrzewiony w zwalczaniu wszelkich przejawów „pisowskości”, każde przedsięwzięcie, działanie tego ugrupowania musi się najczęściej liczyć (mówiąc eufemistycznie) z nierzetelną krytyką.

Wotum miało być głosowane w listopadzie w piątą rocznicę powołania Donalda Tuska na prezesa rady ministrów, jednak nie zostało nawet złożone z powodu negocjacji nad budżetem unijnym. Podobnie było w grudniu, styczniu i lutym. Z pewnością ubiegający czas nie sprzyjał projektowi z prof. Glińskim w nazwie – rozciągnął okres kpin oraz żartów prorządowych dziennikarzy, czyniąc go w ogólnym przekazie mało poważnym. Mogliśmy słyszeć o niekończącej się, kiepskiej telenoweli PiS-u, niecnym, cynicznym wykorzystaniu naiwnego profesora przez wyrachowanego „Kaczora”. Dominowały takie pojęcia, określenia jak parapremier, czy choćby pararząd.

Piotr Gliński spotkał się ze wszystkimi klubami parlamentarnymi (z wyjątkiem KP PO) przedstawiając swoją kandydaturę, powołał sztab ekspertów – ludzi wcale niekoniecznie kojarzonych ze środowiskiem Prawa i Sprawiedliwości, ale obiektywnie uznanych, z sukcesami (prof. Rybiński, A. Strężyńska, prof. Kamiński itd.), uczestniczył w licznych debatach programowych i zaproponował dość interesującą wizję politycznych oraz gospodarczych celów technicznego gabinetu pod swoim przywództwem.
Kiedy przyszło do debaty nad wnioskiem o konstruktywne wotum Marszałek Kopacz nie pozwoliła wziąć w niej udziału kandydatowi na premiera, co w żaden sposób nie było zabronione, a wręcz wskazane ze względu na to, iż po złożeniu wymaganego dokumentu i przyjęciu go przez Kancelarię Sejmu, Gliński stawał się oficjalnym kandydatem na szefa rządu RP. Aroganckie zagranie ze strony kierownictwa Platformy wywołało niezwykle trafioną, zarazem dowcipną odpowiedź prezesa PiS. Jarosław Kaczyński rozpoczynając własne wystąpienie, w którym miał uzasadniać wniosek, zaskoczył wszystkich wyciągając tablet z ponad 10 minutowym przemówieniem prof. Glńskiego. Imponujące marketingowo zagranie stało się informacją nr 1 większości serwisów informacyjnych, czy to telewizyjnych, radiowych, czy internetowych. Oczywiście, wielu publicystów prawicy krytykuje decyzję o wyciągnięciu gadgetu argumentując, iż przekaz medialny skupił się wyłącznie na nim, pomijając wartość merytoryczną całego dwugodzinnego, bardzo dobrego skądinąd, przemówienia pełnego wyliczeń, konkretów, charakterystyki oraz analizy problemów, z którymi na co dzień zmagają się Polacy. Moje zdanie jest natomiast zupełnie inne. Gdyby tablet się nie pojawił jestem wręcz przekonany, że mainstreamowi propagandziści wybrali by te najbardziej „soczyste” fragmenty, wyrwali z kontekstu odważniejsze sformułowania, opatrzyli odpowiednim komentarzem i „zapodali” „ciemnemu ludowi”.

Gadget pomógł wkraść się Kaczyńskiemu do świadomości młodych wyborców (w czwartek stał się królem internetu), pokazać jego poczucie humoru, dystans na tle kolejnego wystąpienia – wyjątkowo zdenerwowanego, wręcz wściekłego, Tuska, rzucającego ogólnikami i dość już przewidywalnymi pretensjami w stronę prezesa PiS. Lider PO poczuł się upokorzony przez premiera Kaczyńskiego i nie ma co ukrywać, w czwartek faktycznie przegrał. Niewątpliwe był to sukces PR-owy Prawa i Sprawiedliwości.

W dniu wczorajszym (08.03.13) wniosek w Sejmie, jak można się było tego spodziewać przepadł. Przeciw przyjęciu głosowały wszystkie kluby parlamentarne/poselskie z wyjątkiem Ruchu Palikota, który zdecydował się wówczas opuścić salę obrad, a także poseł Marzeny Wróbel z Solidarnej Polski. Była polityk PiS odebrała już swoją nagrodę za „krnąbrność” poprzez utracenie stanowiska wiceszefowej klubu SP. Piotr Gliński zapowiedział dalszą pracę w ramach powołanego przez siebie zespołu technokratów.

Powracam do pytań, jakie postawiłem we wstępie artykułu. Czy Jarosław Kaczyński wierzył w powodzenie misji profesora i czy rzeczywiście chciał, aby omawiany gabinet powstał? Czy było warto?

Z całą pewnością lider największej partii opozycyjnej liczył się z nikłymi szansami na realizację całego tego przedsięwzięcia, dlatego nie było ono kluczowe. Chodziło przede wszystkim o osłabienie morale Tuska i jego ugrupowania poprzez przestraszenie perspektywą nietrudnego zakończenia sprawowania rządów. Jeśli, rzecz jasna, do poparcia wniosku przyłączyłyby się inne opozycyjne siły polityczne, napięcie w i tak mocno podzielonej dziś Platformie by wzrosło, a wewnętrzne antagonizmy mogły by eksplodować w trakcie głosowania wniosku. Ale pozostałe kluby nie przyłożyły ręki do poparcia kandydatury Glińskiego, co też stawia PiS w bardzo dobrym położeniu, bowiem polityce tej partii mogą obarczać ich winą współodpowiedzialności za rządy Platformy (mieli szansę odwołać zły rząd powołać naukowca na premiera, lecz tego nie zrobili, zagłosowali za Tuskiem). Kolejną korzyścią jest oczywiście wymiar marketingowy. Podjęcie próby rozszerzenia ugrupowania w stronę centrum, nawiązanie współpracy z samym prof. Glińskim - bardzo wartościową i co najważniejsze odnajdującą się w naszych mediokratycznych realiach postacią i sztabem jego ekspertów, który wkrótce może stanowić merytoryczne, intelektualne zaplecze partii Kaczyńskiego. Mam nadzieję, że potencjał profesora zostanie wykorzystany, czy to w przyszłości w radzie ministrów, czy na zupełnie innym stanowisku i innej siedzibie...   

Nie zgadzam się z tezą, że nie było warto. Na pewno nabyte doświadczenie oraz kontakty prędzej, czy później wyjdą Kaczyńskiemu i PiS-owi na dobre.

 

Jestem prawicowym republikaninem, a przede wszystkim zagorzałym zwolennikiem, miłośnikiem wolności. Mam poglądy chrześcijańsko - konserwatywne, mocno tradycjonalistyczne w sprawach obyczajowych, zaś umiarkowanie liberalne w kwestiach gospodarczych. Oprócz tego określam się jako skrajnego antykomunistę, przeciwnika "salonu" i obecnej "elyty" rządzącej. Jednym słowem - nonkonformista, idywidualista idący pod prąd politycznej poprawności.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka