Rocznicę wyborów z 4 czerwca 1989 świętowali wczoraj zwolennicy wolności i dobrobytu dla siebie, którym do pełnej satysfakcji nie wystarcza osobista wolność, czy życie w dobrobycie, a pełnię szczęścia daje dopiero sytuacja, gdy inni są zniewoleni i żyją w nędzy. Wtedy dopiero ich uprzywilejowana pozycja nabiera prawdziwego blasku i daje poczucie przynależności do „elity”. Inni wczoraj nie demonstrowali, choć wielu Polaków w pełni uznaje i docenia wagę wydarzenia, jakim były owe „nie w pełni wolne wybory”. Ale ani o jednych, ani o drugich nie chcę dzisiaj pisać, bo pojawiło się już wiele tekstów na ten temat.
Chcę natomiast, nie po raz pierwszy zresztą, zdziwić się, że wiele ważnych osób, które przed tamtymi wyborami nawoływały do bojkotu i same bojkotowały je, do dzisiaj nie potrafi przyznać, że wtedy się mylili, a większość Polaków miała rację, gdy nie posłuchała ich rad. Bardzo łatwo mogę przyjąć ówczesną argumentację i decyzje bojkotujących wybory, bo nikt wtedy nie mógł mieć gwarancji, jaki będzie ich wynik. Postawa wobec wyborów wiązała się z indywidualnymi prognozami, jak zachowają się Polacy przy urnach. Pamiętam, że zwolenników uczestnictwa w wyborach, którzy w kampanii wyborczej mówili, że warto wygrać choćby kilka mandatów, strofowałem, by mówili raczej: „Idziemy po wszystko, co możliwe w ramach tej ordynacji”. Okazało się, że „skrajni” optymiści mieli rację, a rzeczywisty wynik przekształcił wyborczą farsę demokracji w plebiscyt, który stał się potężnym faktem politycznym, jedynym w swoim rodzaju, a jak się później miało okazać, całkowicie zmarnowanym przez wybranych reprezentantów i nigdy już w takiej skali nie powtórzonym.
Nie wiem, na czym dzisiaj można opierać przekonanie o słuszności tamtego bojkotu, który już po ogłoszeniu wyników okazał się błędem, a przy odrobinie wyobraźni i wiedzy o tym, co później nastąpiło, byłby błędem o fatalnych skutkach. Głosowaliśmy bez grymaszenia na ludzi oznaczonych zdjęciem z Wałęsą, ale przecież w większości nie wiedzieliśmy, co w nich tkwi, jak się sprawdzą i nasz głos był wyłącznie głosem przeciw komunistom. Jednoznaczne, spektakularne odrzucenie komunistów dawało wyjątkowo mocny mandat, by szybko doprowadzić do nowych, w pełni demokratycznych wyborów i to był w zasadzie jedyny mandat, który nowo wybrani posłowie i senatorowie mogli sobie przypisać. Musiało minąć wiele lat i musiało wiele się zdarzyć, by rozpoznać kim są ci ludzie i generalnie wszyscy inni, którzy decydują się na aktywny udział w polityce. Wiele lat trwał proces rozdzielania owiec białych od czarnych, ale ten proces rozpoczął się w zasadzie od wyboru prezydenta Jaruzelskiego i ważny był ten wczesny sygnał ostrzegający o zdradzie.
Jakkolwiek by się sprawy potoczyły bez czerwcowych wyborów, w każdej sytuacji trwałby proces rozpoznawania, kto jest kim, a mógłby być jeszcze trudniejszy i spowolniony. Przecież ci wybrani w czerwcu 1989 nie rozpłynęliby się w masie innych przyszłych kandydatów, a swoje agenturalne powiązania mieliby do pełnej dyspozycji. Późniejsze trudności w jednoczeniu prawicy, brak wzajemnego zaufania i łatwość penetracji środowisk, były wieloletnim doświadczeniem, które pozwala wyobrazić sobie dalszy przebieg procesu zapoczątkowanego czymś nieokreślonym i innym od czerwca 1989.
Jeszcze łatwiej wyobrazić sobie sytuację po udanym bojkocie. Przecież ci, co zdradzili w Magdalence i przy Okrągłym Stole, po prostu zdradzili i nieobecność tam kilku osób prawych niczego by nie zmieniła. Zdrajców, przyjmujących miano konstruktywnej opozycji, było wystarczająco wielu, by zdrada się ziściła i bez względu na bojkot, czy jego brak, wybory by się i tak odbyły. Powszechny bojkot w tej sytuacji miałby tragiczne następstwa. Wybory przebiegłyby o wiele bardziej zgodnie z planem zdrajców i transformacja rozpoczęłaby się z ich bardzo mocnym mandatem, a krytycy byliby gaszeni argumentem, że każdy mógł głosować i widać, że Polacy jeszcze nie dojrzeli do uczestnictwa w demokracji. Zdrajcy mieliby komfortowe alibi, że są w dramatycznej mniejszości, bo Polacy nie wsparli opozycji i nie mogą niczego zrobić. Przecież to jest oczywiste, że tak by było.
Bardzo mocno przyczyniłem się do przebiegu wyborów 4 czerwca 1989, pilnowaliśmy każdego szczegółu, by nie dać się oszukać (nigdy potem tak nie pilnowano wyborów) i byłem szczęśliwy, gdy ogłoszono wyniki. Wiem, że można było bojkotować, można to było uzasadniać zanim wyniki się pojawiły, ale dzisiaj tym bojkotem po prostu nie wypada się chwalić.
A ci, co wczoraj maszerowali, nie mają prawa świętować tych wyborów, bo to nie było ich zwycięstwo – ich była zdrada ujawniona tak wyraźnie w tym samym dniu trzy lata później.