To się nie mogło skończyć inaczej. Żenująca reakcja świata zachodniego na rosyjski anszlus Krymu, tak naprawdę sprowokowała Moskwę do kolejnych kroków. Prezydent Putin – żałobnik po Związku Sowieckim – uznał, że historia przyspieszyła i ofiarowała mu „pięć minut”. Postanowił nie zmarnować okazji.
Gdy Majdan tygodniami trwał z uporem, świat przyglądał się temu z umiarkowanym, a po jakimś czasie – ze stale malejącym zainteresowaniem. Dopiero przelana krew i widoczna coraz bardziej, choć skrywana aktywność Rosji i jej służb specjalnych we wschodniej Ukrainie spowodowały, że politycy wolnego świata obudzili się z letargu. Strzeliste przemówienia prezydenta Obamy i czołowych polityków Unii Europejskiej odmieniających przez wszystkie przypadki takie pojęcia jak: suwerenność i integralność terytorialna Ukrainy – nie zapobiegły anszlusowi Krymu. Zdecydowano się wtedy na wprowadzenie sankcji wobec Rosji, jednak zakres owych sankcji był na tyle mikroskopijny, że musiał u Putina spowodować jedynie wzruszenie ramion i… brak chęci na sankcyjny rewanż.
Ale sukces z Krymem wzmógł tylko apetyt Kremla. Uzbrojone oddziały niejasnej proweniencji zaczęły zajmować i okupować budynki rządowe we wschodniej Ukrainie – zdzierając rodzimą i wywieszając flagę Rosji. To już było zbyt wiele dla nowych władz w Kijowie, dotąd trwających w po krymskim stuporze. Skierowano przeciwko secesjonistom (a w rzeczywistości V kolumnie Moskwy), okupującym budynki rządowe oddziały policyjne. Polała się pierwsza krew.
Rozgrywająca swoją partię Rosja natychmiast ogłosiła, że nie będzie patrzyła obojętnie na terrorystyczne działania rządu ukraińskiego i śmierć swoich rodaków. Czy jest to zapowiedź interwencji wojskowej przeciwko niepodległemu państwu? Tego nie wiemy i jeśli Putin jeszcze nie wydał rozkazu o przekroczeniu granicy rosyjsko-ukraińskiej, co oznaczać by musiało wojnę o trudnych do przewidzenia skutkach, to niewątpliwie można już dzisiaj powiedzieć, że mamy do czynienia z początkiem wojny domowej we wschodniej Ukrainie. Nie wydaje się, żeby Moskwa stosująca taktykę małych kroków była dzisiaj zainteresowana w dużym konflikcie zbrojnym – bardziej gra na wojnę domową i dezintegrację państwa ukraińskiego. I czeka na reakcję świata. A póki co przekazuje wyrazy oburzenia na postępowanie ukraińskiej policji odbijającej budynki rządowe. Moralizującej ekipie kremlowskiej, która wydała całkiem niedawno rozkaz opanowania budynków teatru na Dubrowce i szkoły w Biesłaniu nigdy nie zabrakło tupetu.
A tymczasem cisną się analogie z niezbyt odległej przeszłości, którą warto przypomnieć, nie bacząc na to, że historia ponoć nikogo niczego nie nauczyła. Anszlus Austrii poprzedzony został zajęciem przez Hitlera Nadrenii w roku 1936 – przy symbolicznych i wyłącznie werbalnych protestach rządów: francuskiego i brytyjskiego. Warto też przypomnieć, że już w roku 1934 austriaccy naziści dokonali nieudanego puczu mającego na celu przyłączenie Austrii do III Rzeszy (zginął wtedy urzędujący kanclerz E. Dolffuss).Gdy 4 lata później Hitlerowi udało się z Austrią i wzrósł jego apetyt – doszło do Monachium. W odnalezionych po wojnie pamiętnikach bliskich współpracowników (m.in. Geobelsa) przeczytać można uwagi i opinie Hitlera na temat przywódców ówczesnych europejskich potęg: N. Chamberlaina i E. Daladiera. Charakterystyka premierów, niestety celna, była miażdżąca: to ludzie bojaźliwi, bez woli, wizji, kręgosłupa i charakteru. Co było potem – wiadomo.
Dzisiaj swoją grę w Europie rozgrywa Putin. A liderami państw, które działając solidarnie mogłyby go powstrzymać są: prezydent USA - B. Obama, kanclerz RFN - A. Merkel, prezydent Francji – F.Hollande i premier Wielkiej Brytanii – D. Cameron.
Tekst ten ukaże się w najbliższyn numerze "gazety obywatelskiej".